Jesteś głodny? Pod żadnym pozorem nie idź do sklepu!
Specjalny korespondent donosi.
Feeling hungry? Don’t make the mistake of going to the supermarket.
From our Special Correspondent.


W zeszłym tygodniu naszła mnie ochota na zupę pomidorową z puszki. To pragnienie pomieszane było z lękiem, gdyż nabycie puszki zupy wiązało się z wyprawą do sklepu.
Sklep ów obsadzony jest załogą złożoną z wysoko wykwalifikowanych sprzedawców w przedziale wiekowym między 17 a 17 i pół. Ich głównym zajęciem jest spacerowanie alejkami sklepowymi i sporadyczne gapienie się na pudełko ciastek czy rząd sosów w butelkach.
W sklepie znajduje się pięć kas (nie mam pojęcia, dlaczego aż tyle). Liczba pracujących kasjerów zależna jest od rozmiarów kolejki. Z zasady, jeśli kolejka składa się z mniej niż trzech klientów, nie ma żadnego kasjera. Jeśli w kolejce stoi od trzech do osiemnastu klientów, na kasach pracuje jeden kasjer.
Kiedy kolejka dojdzie do parkingu może się zdarzyć, że do pracy zostanie zaproszony dodatkowy kasjer, co oczywiście oznacza, że jakieś ciastka zostaną bez dozoru przez niebezpiecznie długi czas.
Wszystko to byłoby do zniesienia, gdyby nie dwa nieodzowne typy klientów: „Babka w białych leginsach” i „Pan loterii”.
BABKA W BIAŁYCH LEGINSACH
Rzeczone leginsy zostały bardzo sprytnie zaprojektowane, żeby zapewniać maksimum komfortu przy schylaniu się po towar na dolnych półkach. Śmiało można powiedzieć, że ich funkcjonalność jest ważniejsza od ich wyglądu.
Wózek tej pani zwykle wypełniony jest rodzinnymi paczkami ciastek i rodzinnymi paczkami czipsów (możliwe nawet, że ma jakąś rodzinę do wykarmienia). Wzięła też co najmniej cztery tuby Pringlesów, jakieś ciasto i oczywiście dużą butelkę dietetycznej coli.
W połowie kasowania „Babka w białych leginsach” zauważa, że o czymś zapomniała. Wraca więc po resztę zakupów, podczas gdy ludzie w kolejce czekają, pozbawieni nadziei. Po kilku minutach Babka wraca z kolejnymi paczkami ciastek.
Podczas dalszego kasowania okazuje się, że jeden z towarów nie ma kodu. Kasjer musi teraz opuścić stanowisko i odnaleźć cenę kłopotliwego przedmiotu. Wszyscy pozostali kasjerzy są w trakcie niezwykle ważnego procesu o nazwie: „patrzenie na masło” i pod żadnym pozorem nie wolno im przeszkadzać.
PAN LOTERIA
Niski, lekko sterany życiem, w średnim wieku, niezwykle niebezpieczny. Jeśli stoi przed Tobą w kolejce, lepiej nie planuj nic na resztę dnia. Skomplikowany proces kupowania losu na loterię (oraz sześciu zdrapek) zabiera mu mniej więcej tyle czasu, ile inżynierowi NASA wyznaczenie kursu przechwytującego dla satelity na Jowisza.
Gdy wybiera liczby i sprawdza kupony, które są potem przepuszczane przez maszynę, powoli gotujesz się w środku. Naturalnie sprzedawca nie ma pojęcia, jak to działa, więc pozostaje Ci czekać i patrzeć, jak prosi o pomoc kogoś bardziej doświadczonego (czyli kogoś, kto już raz to robił).
Jeśli akurat trzymasz puszkę zupy pomidorowej i chciałbyś ją kupić zanim zamkną sklep, możesz zabić trochę czasu zastanawiając się, skąd się wzięły supermarkety.
Mam taką teorię, że pewnego ranka ktoś zajrzał do szafki i okazało się, że właśnie skończyły mu się kiełbaski, lakier do paznokci i książeczki sudoku. „Byłoby wspaniale, gdybym mógł to wszystko kupić pod jednym dachem” – pomyślał.
W latach sześćdziesiątych, kiedy byłem małym chłopcem, pamiętam jak moja mama chodziła do piekarni po chleb i do rzeźnika po mięso. Nigdy się nie zdarzyło, żeby wyszła po chleb i wróciła z bochenkiem chleba, kurtką narciarską i zestawem wolframowych wierteł, bo akurat były w promocji.
Cóż to był za szalony system. Dzięki bogu za postęp.
Ja, w każdym razie, zrezygnowałem z zupy i zrobiłem sobie kanapkę.
Last week I had a craving for tomato soup. This desire was accompanied by a feeling of dread because obtaining a can of soup would necessitate a visit to my local supermarket.
The shop in question is staffed by a team of highly-trained assistants, who range in age all the way from 17 to 17 and a half.
Their main job seems to involve walking up and down the aisles and occasionally stopping to stare intently at a box of biscuits or a row of sauce bottles.
There are five checkout points (I have no idea why). The number of assistants on checkout duty varies according to the size of the queue.
The rule is that if there are up to three customers waiting, there will be no one at the checkout. If there are between three and eighteen customers, there will be one person manning the checkout.
Occasionally, when the queue reaches the carpark, another assistant will be called to man a second checkout, but this obviously means that some biscuits may go unlooked at for a dangerous period of time.
All this might be bearable, but for the presence of two common types of customer who frequent the shop. Namely “White Leggings Woman” and “Lottery Man”.
WHITE LEGGINGS WOMAN
The leggings in question are cleverly designed to allow maximum comfort when bending over to pick up items from low shelves. It would be fair to say that appearance has been sacrificed for function in this case.
Her trolley will typically contain family-sized boxes of biscuits and family-sized bags of crisps (she may or may not have a family). In addition, there will be at least four tubes of pringles, a cake of some description and curiously (but invariably) a large bottle of diet coke.
Halfway through the checkout process, White Leggings Woman will realise that she has forgotten something. She will then wander off to do some more shopping while the rest of the queue waits helplessly. After a few minutes, she will return with some more biscuits.
Further along the checkout process, the assistant will notice an item that lacks a price code. He or she will now leave the checkout to check on the price of this offending item. It will be located at the furthest point from the checkout. All the other shop assistants are now unfortunately at a crucial stage of a process called “looking at butter” and cannot possibly be disturbed.
LOTTERY MAN
He is small, middle-aged and a little careworn but immensely dangerous. If he is ahead of you in the queue, don’t plan anything in your diary for the rest of the day. The process of buying a lottery ticket (and its accompanying six scratch cards) takes about the same time that a NASA engineer needs to plot an intercept course for a satellite launch to Jupiter.
Slowly, you begin to scream inside as numbers are selected and bits of paper are inspected and passed through machines. Generally, the assistant has no idea how any of it works and we watch and wait while help is summoned from someone who has experience in this field (i.e., someone who has done it once before).
If you are holding a can of tomato soup and hoping to get it home before the shop closes, you could pass the time by reflecting on how supermarkets came into being. My theory is that someone woke up one morning and opened the cupboard to find that the household had run out of sausages, nail varnish and books of sudoku puzzles all at the same time.
“Wouldn’t it be great to be able to buy everything under the same roof?” he said to himself. Back in the early sixties, when I was a wee boy, I remember my mum shopped at the bakery for bread and the butchers for meat.
At no time do I remember her going out for a loaf and returning with a loaf, a ski jacket and a set of tungsten drill bits because they were on “special offer”.
What a crazy system we used to have back then, and thank goodness for progress.
Anyway, in case you are interested, I decided against buying the soup and made myself a sandwich instead.